• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    talerz na stolik.
    - Na randki z szefem? - Kaszlnęła. - Nie. Skądże.
    - Pytałam ogólnie. Jasne, że nie chodzisz z szefem. Tahlia
    opanowała się.
    - No właśnie. - Ani przez chwilę nie miała takiego pomysłu.
    Darrington z pewnością też nie.
    - Pamiętaj, by nie rozpraszać się na rzeczy mniej ważne. Masz
    swój cel.
    - Tak, mamo. Najpierw muszę zdobyć ten awans.
    - Moja kochana córeczka. Tak się cieszę, że wyciągnęłaś nauczkę
    z moich błędów, że nie przejdziesz tego, co ja...
    Nie dała jej skończyć.
    - Tak, mamo. Moje szczęście, że ciebie mam. Nie martw się,
    dostanÄ™ to stanowisko.
    - Zwięcie w to wierzę.
    Tahlia poruszyła się niespokojnie. Nie może zawieść matki.
    Dopnie swego. Zdobędzie informacje na temat Darringtona i wtedy coś
    wymyśli.
    - Muszę kończyć, bo jedzenie mi stygnie. Poza tym mam jeszcze
    mnóstwo pracy.
    - Zuch dziewczyna! Postaraj się, żeby dali ci w końcu ten awans.
    Jeszcze bardziej się przyłóż. To pa, pa!
    S
    R
    Tahlia odłożyła słuchawkę. Czuła ucisk w piersi. Wydawało się
    jej, że zrobiła już wszystko, lecz widać się myliła. To jeszcze za mało.
    Na razie.
    Jedno jest pewne - prędzej czy pózniej Raquel dostrzeże, że
    Darrington nie nadaje się do tej pracy. Za dużo czasu traci na kontakty
    z pracownikami, właściwie tylko tym się zajmuje. I nie robi niczego
    więcej.
    Po prostu trzeba cierpliwie czekać...
    Tahlia przesunęła wzrokiem po mieszkaniu. Nie było duże, miało
    tylko jedną sypialnię, by zminimalizować koszty. Dzięki temu Tahlia
    mogła trochę oszczędzić. Zamiast kupować jedzenie na wynos,
    gotowała sobie w niewielkiej kuchni. Miała wielką lodówkę
    wypełnioną wodą, owocami, warzywami i porcjowanymi mrożonymi
    daniami.
    Postępowała racjonalnie. Czemu jej ojciec nie miał podobnego
    podejścia? Gdyby zachował umiar i kontrolę nad własnym życiem, nie
    musiałby brnąć w kłamstwa. Spędzałby więcej czasu w domu, nie piłby
    tyle, tamtej nocy nie poszedłby na balkon... i nie oparł się o
    obluzowanÄ… barierkÄ™.
    Nadal reagowała nerwowo na dzwięk karetki. Truchlała i
    wytężała słuch. Chciała usłyszeć rodziców rozmawiających przy stole,
    jakby nic złego się nie stało, jakby nadal byli razem, bezpieczni, jakby
    życie toczyło się normalnie, a tata nie zabił się, wypadając z balkonu,
    zostawiając za sobą wszystkie problemy, o których nie miał odwagi
    powiedzieć żonie.
    S
    R
    Zadzwonił dzwonek.
    Tahlia odstawiła jedzenie i pobiegła do drzwi. Nareszcie przyszły
    dziewczyny! Całe szczęście, dłużej nie wytrzymałaby sama. Za dużo
    spraw ją nurtuje, a na dodatek wciąż prześladuje ją obraz Case'a, jego
    szerokie bary, wąskie biodra, apetyczne ciało i te niebywałe szafirowe
    oczy.
    Otworzyła drzwi na oścież.
    Róże. Ogromny bukiet pąsowych róż przybranych białą
    gipsówką. Zielone liście kontrastujące z głęboką czerwienią kwiatów.
    Znieruchomiała. Czy za tym bukietem stoi Case? Czy zaraz ujrzy
    jego iskrzące się oczy, usta, o których nie może zapomnieć? Case,
    rozpalony, marzący tylko o tym, by porwać ją w ramiona...?
    - Dla pani Moran - usłyszała głos posłańca, który podsunął jej
    pokwitowanie do podpisania. Z zadowolonÄ… minÄ…, jakby to on
    ofiarował jej te kwiaty.
    To przywołało Tahlię do rzeczywistości.
    Beznadziejna idiotka. Już sobie wyobrażała, że on tu przyjdzie.
    Owszem, przyglądał się jej z zainteresowaniem, lecz to nic nie znaczy.
    Jedynie dowodzi, że ona już zbyt długo prowadzi samotne życie.
    Case jest jej szefem! Akurat przyśle jej kwiaty. Choć jeśli to nie
    on, to kto?
    Westchnęła i oddała pokwitowanie. Dlaczego tak zaniedbała
    życie prywatne? To jest główną przyczyną, że w obecności Case'a traci
    spokój.
    Gdyby miała kilku starających się, stale obracała się w męskim
    S
    R
    towarzystwie, Case w ogóle by nie zrobił na niej wrażenia. Na pewno
    by o nim nie myślała.
    Zanurzyła twarz w różach. Pachniały odurzająco. Dawno nie
    dostała takich kwiatów... bardzo dawno.
    Miło, że ktoś o niej pomyślał. Może to od mamy? Nie,
    niemożliwe. Może od Emmy i Keely...
    Zamknęła drzwi i wyciągnęła karteczkę przypiętą do bukietu.
     Myśląc o tobie".
    Czy to Case, czy jakiś cichy wielbiciel? Intuicja podpowiadała,
    że to Case. Nikt inny. Czy to znaczy, że przypadła mu do gustu?
    Zamknęła oczy, zastanawiając się nad tym przypuszczeniem.
    Czyżby Case chciał ją bliżej poznać?
    Ta myśl nie była jej niemiła, przeciwnie. Wyobraznia już
    podsuwała jej śmiałe sceny.
    Czyżby życie opierało się na kompromisie?
    Popatrzyła na rybki. Gdyby nakryła akwarium szkłem, mogłaby
    wziąć do domu kotka, o którym zawsze marzyła, lecz mama nigdy nie
    dała się ubłagać.
    Odsunęła kwiaty i potrząsnęła głową. Nie będzie tracić cennego
    czasu na idiotyczne fantazjowanie na temat szefa, który podstępnie
    ukradł jej stanowisko.
    Co z tego, że przysłał jej kwiaty. Nie da się podejść. Ten awans
    jej się należał. O tym musi pamiętać. Nieważne, jakie uczucia budzi w
    niej Case.
    Znowu zadzwięczał dzwonek.
    S
    R
    Otworzyła. Jeśli on wyobraża sobie, że już ją sobie zjednał, że te
    róże...
    Na progu stały Emma i Keely.
    - Jesteśmy!
    Weszły z impetem do środka, obładowane torbami i paczkami. W
    powietrzu zapachniało pizzą.
    - Co to za wielbiciel przysłał ci róże? - Keely popatrzyła
    pytajÄ…co.
    Tahlia położyła bukiet w przedpokoju.
    - To... z pracy. Na pociechę, że nie dostałam awansu. Emma
    wzięła róże i powąchała je.
    - Też powinnyśmy o tym pomyśleć. Od kogo? - Sięgnęła po
    karnecik. - Kto tak o tobie myśli?
    - Raquel - wypaliła Tahlia.
    - Chyba za to, że jej nie udusiłaś. Ta Rottie jest strasznie
    dwulicowa - rzekła Keely, ściskając Tahlię. - Ciebie powinna
    awansować, nie tego pajaca.
    Emma pomachała karnetem.
    - Zaraz, zaraz. Myślisz, że jesteśmy takie naiwne? Raquel nie jest
    taka hojna, nie dałaby ci złamanego grosza, co dopiero róże. - Em
    weszła z bukietem do kuchni. - No, mów. Przyznaj się.
    - Dobrze. - Tahlia zabrała od Keely pudełko z pizzą i usiadła w
    ulubionym fotelu. Otworzyła karton. - Jestem prawie pewna, że to
    kwiaty od Darringtona.
    S
    R
    Emma gwizdnęła. Wyjęła wazon i napełniła go wodą.
    - Ten Darrington jest całkiem niczego sobie. Gdybym nie miała
    mojego słodkiego Harry'ego, to kto wie... może bym go przyparła do
    kredensu i zdarła z niego ciuchy.
    Tahlia wlepiła w nią zdumione spojrzenie, próbując nie
    wyobrażać sobie tej sceny.
    - No i? - Emma wstawiła kwiaty do wazonu. - Popatrzył na
    wypełnioną ludzmi salę - zniżyła głos i ciągnęła rozmarzonym tonem: -
    i ujrzał ciebie. W wyprasowanym żakiecie, białej bluzce, pod którą biło
    gorące serce, w krótkiej spódniczce odsłaniającej długie, długie,
    wydepilowane nogi, których dotyk...
    - Przestań - prychnęła Tahlia. Nie chciała się w to wciągać. Krew
    i tak szumiała jej w żyłach. Emma naczytała się zbyt wiele romansów.
    Odwróciła wzrok. Nie może wyznać przyjaciółkom, co naprawdę
    czuje. To zbyt krępujące.
    - Ja tak nie uważam. Dla mnie to bałwan. Biurowy playboy, który
    chce się zabawić. Stąd te kwiaty. - Energicznie pokręciła głową. - Nie
    chcę o nim mówić.
    - W porządku - z uśmiechem przystała Emma. - Ani słowa o
    naszym playboyu.
    - Dobrze. - Keely umościła się na kanapie. - W takim razie co
    miało znaczyć to SOS?
    - Chciałam was prosić o radę... w sprawie faceta dla mnie - rzekła
    pospiesznie Tahlia. - Postanowiłam spisać sobie na kartce to, na co
    powinnam zwracać uwagę, na czym mi najbardziej zależy. Wtedy
    S
    R
    będzie mi łatwiej szukać. - W dalekiej przyszłości, dodała w myślach.
    Emma ustawiła wazon z różami.
    - Naprawdę? Wreszcie się zdecydowałaś? Choć nie
    awansowałaś?
    Tahlia wzdrygnęła się. Nie chciała wracać do tego tematu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl