• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    głosy narastały.
    - Obudz się, VaIesso! Obudz się! - dobiegły ją słowa jakiejś kobiety.
    Mimo że powieki zdawały się ciężkie jak z ołowiu, Valessa otworzyła oczy.
    Zobaczyła twarz Sarah, która znajdowała się gdzieś w górze. Zmiech, coraz
    głośniejszy, wzmagał się, aż stał się w końcu nieznośny, sprawiał ból.
    - Obudz się! - rozkazała Sarah.
    Obok męski głos powtarzał te same słowa, ale adresowane do kogoś innego.
    Rysy Sarah nabierały ostrości, twarz wyrazistości. Valessa miała przed oczami
    diamentową tiarę i ogromny naszyjnik z diamentów na szyi lady Barton.
    - Zbudz się, Valesso - powiedziała znowu Sarah - i poznaj swego pana
    młodego.
    Dopiero wtedy Valessa przypomniała sobie o przedstawieniu w kaplicy.
    Przypuszczała, że teraz zostaną nagrodzeni ci, którzy zgadli, kim jest pan
    młody. Nagle zdała sobie sprawę, że leży, i to wydało się jej dziwne. Chciała
    usiąść. Sarah odsunęła się tak, by mężczyzna, chyba lord Freeman, mógł
    podeprzeć Valessę ramieniem. Została podniesiona i oparta o miękkie
    poduszki. Jednocześnie spostrzegła, że ktoś tuż obok niej jest podnoszony w
    podobny sposób. Walcząc ze sztywnymi mięśniami karku powoli odwróciła
    głowę i zobaczyła, że to markiz. Już nie miał na sobie ciemnych okularów i
    powoli otwierał oczy. Wszyscy goście stali wkoło łóżka śmiejąc się i
    dowcipkując na temat ich obojga. Ogarnęła ją fala pogardy i obrzydzenia.
    Potem usłyszała, jak markiz mówi:
    - Co, u diabła, się dzieje? O co tu chodzi?
    - Zwiętujemy twoje małżeństwo - odparła Sarah. A ty z całą pewnością się
    pospieszyłeś, kładąc się tak szybko do łoża ze swoją młodą żoną.
    Sposób, w jaki to mówiła, przyprawił Valessę o dreszcz obrzydzenia.
    - Nie wiem, o czym mówicie - rzekł markiz - ani skąd się tu wziąłem!
    Zrobił ruch, jakby chciał zejść z łóżka. Potem przyłożył rękę do czoła.
    - Co mi daliście? - zapytał gniewnie.
    - Tylko przyjemny, niewinny narkotyk - odpowiedział Harry - który
    doprowadził cię dokładnie do takiego stanu, jakiego sobie życzyliśmy.
    Poczujesz siÄ™ lepiej, gdy siÄ™ czegoÅ› napijesz.
    WyciÄ…gnÄ…Å‚ ku niemu kieliszek, ale markiz go odepchnÄ…Å‚.
    - O czym wy mówicie? - zażądał odpowiedzi. Harry odwrócił się, żeby
    goście słyszeli, co mówi.
    - Pozwól, że ci wytłumaczę: zorganizowaliśmy konkurs, w którym wszyscy
    mieli odgadywać tożsamość pana młodego. Był nim, oczywiście, dostojny
    markiz! Popatrzył na niego, potem ciągnął:
    - Widzieliście go wszyscy tylko nieznacznie przebranego, w fotelu na
    kółkach, jak w kaplicy brał za żonę pannę Valessę Chester.
    - Ja odgadłem, kim jest! - zawołał ktoś.
    - Ja też - włączył się drugi glos.
    - Właściwie to nie było trudne - przyznał Harry - i oczywiście wszyscy
    otrzymacie nagrody. Ale nie wiedzieliście o jednym, a to jest dowcip dnia.
    Otóż sakrament małżeństwa był autentyczny, a nasz duchowny to wyświęcony
    kapłan! Co więcej, Sarah może przedstawić świadectwo ślubu, aby udowodnić,
    że nieuchwytny markiz w końcu został usidlony.
    Przez moment wszyscy oszołomieni trwali w milczeniu. Potem Sarah
    triumfalnie podniosła w górę papier, który jak zobaczyła Valessa, w istocie był
    świadectwem ślubu, i mężczyzni zaczęli się śmiać. Zmiali się gromko.
    Większość na pewno była pijana. Markiz z niesłychanym wysiłkiem spuścił
    nogi z łóżka i wstał.
    - Ten żart posunął się za daleko - powiedział lodowato.
    - To nie jest żart - sprostowała Sarah. - To prawda. Otrzymałeś specjalną
    dyspensę od arcybiskupa Canterbury. A to jest twoje świadectwo ślubu. Jesteś
    żonaty, Staffordzie! %7łonaty z dziewczyną, którą wczoraj znalazłam w
    łachmanach, umierającą z głodu w domu ogołoconym z mebli.
    Wyrzucała z siebie te słowa markizowi w twarz. Jej głos był przepełniony
    jadem. Markiz posłał jej spojrzenie ponad pościelą.
    - Jak mogłaś zrobić coś takiego? - zapytał.
    - Zrobiłam to, aby dać ci nauczkę - odparła Sarah. - Nie byłam dla ciebie
    wystarczająco dobra! Cóż, mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił w
    towarzystwie żony, której krew nie jest niebieska, lecz mętna jak woda w
    rynsztoku.
    Po raz drugi zapadła całkowita cisza. Potem mężczyzni znowu zaczęli się
    śmiać, a ich śmiech zdawał się odbijać echem od ścian pokoju.
    - Wyjdzcie! Wyjdzcie wszyscy! - powiedział nagle markiz.
    Nie podniósł głosu, ale słowa brzmiały jak rozkaz. Przez moment nikt się nie
    poruszył. Potem Valessa zobaczyła, jak niektóre damy stojące z tyłu kierują się
    do drzwi. Markiz czekał. Zdawał się w jakiś przedziwny sposób górować nad
    wszystkimi obecnymi w pokoju. Wreszcie zostali tylko Harry i Sarah.
    - Ty także, Grantham. - powiedział markiz. - Wyjdz, zanim cię uderzę.
    - Zabrałeś mi Yvonne - odpowiedział Harry - i mogę ci tylko powiedzieć, że
    zasługujesz na to, co się stało twoim udziałem!
    - A oto - wtrąciła się Sarah - jest żona, która, czy ci się podoba, czy nie, jest
    teraz markizÄ… Wyndonbury!
    Rzuciła na łóżko świadectwo ślubu, które trzymała w ręku. Potem ona także,
    trochę chwiejnym krokiem, skierowała się ku drzwiom.
    - Boże, pobłogosław państwa młodych! - zawołała kpiąco na odchodnym. - I
    niech oboje zgnijÄ… w piekle!
    Wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
    Słuchając tego wszystkiego Valessa miała wrażenie, że zmienia się w
    kamień. To nie może się dziać naprawdę! Chyba śni jakiś koszmar, z którego
    nie może się obudzić! Jednak gdzieś na dnie świadomości tkwiło podejrzenie,
    że to przerażająca rzeczywistość. Czuła rozpaczliwe bicie swojego serca. Miała
    tak zaschnięte usta, że z trudem potrafiła rozchylić wargi. Zdała sobie sprawę,
    że jej też podano narkotyk. Markiz przeszedł przez pokój i stanął plecami do
    kominka. Valessa spostrzegła, że patrzy na nią, i zadrżała. Była bliska
    szaleństwa. Co robić? Jak mu wytłumaczyć, że nie wiedziała, co się dzieje?
    Nagle markiz, jakby podjąwszy decyzję, powiedział zachrypniętym głosem:
    - Idz i przygotuj się. O świcie stąd wyjeżdżamy.
    Rozdział piąty
    Powiedziawszy to, markiz powoli i z godnością wyszedł z pokoju. Nie
    spojrzał nawet na Valessę, ale niemal poczuła fale gniewu płynące w jej stronę
    jak morze podczas przypływu. Głowę miała jakby wypełnioną watą, a nogi
    zdawały się nie jej własne, lecz bardzo wolno zdołała wstać z łóżka. Spojrzała
    na świadectwo ślubu leżące na kołdrze, tam gdzie Sarah je rzuciła. Nie może
    być prawdziwe, pomyślała w pierwszej chwili. Ale Sarah powiedziała, że
    specjalna dyspensa została podpisana przez biskupa Cantenbury, a ślubu
    udzielał autentyczny ksiądz. Zadrżała. Zdołała dojść do drzwi i znalazła się w
    tym samym korytarzu, z którego wchodziło się do jej sypialni. Nie było nikogo
    w pobliżu, chociaż z dołu dobiegały śmiechy i rozmowy. W pokoju nie zastała
    pokojówki, ale ku swemu zdumieniu zobaczyła przy szafie wielki kufer. Był
    otwarty i leżały w nim pakowane suknie od Sarah. Pomyślała ze zgrozą, jak
    dokładnie przemyślany i zaplanowany został każdy szczegół tej upodlającej
    historii. Przewidzieli, że markiz chce natychmiast wyjechać i będzie musiał
    wziąć ze tobą swą nieszczęsną żonę. Chciała się temu sprzeciwić, uciec. Ale
    obawiała się, że wtedy markiz może próbować siłą nakłonić ją do
    posłuszeństwa na oczach służby.
    Trudno było myśleć albo planować, co należy zrobić. Popatrzyła na zegar na
    kominku. Nie było jeszcze drugiej. Jeśli markiz życzył sobie wyjechać o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl