-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znalezli stolik w kącie i gdy popijali szampana, którego zamówił Sam, Jean opowiedziała im o
róży i liście, które znalazła na cmentarzu.
Różę musiał położyć uczestnik zjazdu, który wiedział, że wybieram się do West Point i był
pewien, że odwiedzę grób Reeda mówiła zdenerwowana. Ale dlaczego ten ktoś bawi się ze mną
w taki sposób? Po co te niejasne grozby? Dlaczego nie wyjawi powodu, dla którego nawiązuje teraz
ze mnÄ… kontakt?
A czy ja mogę nawiązać teraz z tobą kontakt? spytał Mark Fleischman. Stał przy pustym
krześle obok niej ze szklaneczką w ręku. Szukałem cię, Jean. Chciałem zaproponować ci kieliszek
czegoś mocniejszego przed snem wyjaśnił z uśmiechem. No i w końcu cię wypatrzyłem.
Zauważył wahanie na twarzach osób siedzących przy stoliku. Właśnie tego się spodziewał.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że przerwał im jakąś poważną rozmowę, ale chciał wiedzieć, kim
sÄ… ludzie siedzÄ…cy z Jean i o czym z niÄ… rozmawiajÄ….
Ależ oczywiście, przyłącz się do nas zaprosiła go Jean, z udawaną szczerością w głosie.
Ile usłyszał? zastanawiała się, przedstawiając go Alice i Samowi.
Doktor Mark Fleischman rzekł Sam. Oglądam pański program i bardzo mi się podoba.
Udziela pan cholernie dobrych rad.
Jean spostrzegła, że twarz Marka rozjaśnił uśmiech, gdy usłyszał tę niewątpliwie szczerą
pochwałę z ust Sama Deegana.
Mark był nieśmiały i spokojny w młodzieńczych latach, pomyślała. Nigdy bym nie
przypuszczała, że zostanie gwiazdą srebrnego ekranu. Czy Gordon miał rację, twierdząc, że Mark
wybrał zawód psychiatry specjalizującego się w problemach dojrzewania z powodu własnych
przeżyć po śmierci brata?
Wiem, że dorastał pan tutaj, Mark. Czy pańska rodzina nadal mieszka w naszym miasteczku?
spytała Alice.
Ojciec. Nigdy nie opuścił starego gospodarstwa. Jest na emeryturze, a l e chyba dużo
podróżuje. Nie miałem z nim kontaktu od lat. Zapewne wie z miejscowych mediów o zjezdzie
koleżeńskim i o tym, że jestem jednym z odznaczonych, ale nie odezwał się do mnie.
Może nie ma go w mieście podsunęła cicho Alice.
Jeśli tak, to marnuje mnóstwo prądu. Wczoraj wieczorem paliło się u niego światło. Mark
wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się. Przepraszam. Nie miałem zamiaru się żalić.
Chciałem tylko powiedzieć Jean, że ślicznie wygląda i że bardzo się cieszę z naszego spotkania.
Wstał, uśmiechnął się do Alice i podał rękę Samowi.
Miło mi było państwa poznać. A teraz przepraszam, ale widzę dwie osoby, z którymi
chciałbym jeszcze zamienić parę słów, mogę bowiem rozminąć się z nimi jutro rano. Mark długim
krokiem ruszył przez salę.
To bardzo atrakcyjny mężczyzna, Jean oznajmiła stanowczo Alice. I bez wątpienia mu się
podobasz.
Ale nie był to jedyny powód, dla którego się do nas przysiadł, pomyślał Sam Deegan.
Obserwował nas, stojąc przy barze. Chciał się dowiedzieć, o czym rozmawiamy.
Ciekawe, dlaczego było to dla niego takie ważne.
Czuł, że drapieżnik za chwilę opuści klatkę i zacznie działać samodzielnie. Dobrze wiedział,
kiedy następuje całkowite rozdzielenie. Jego miła i łagodna osobowość powoli zanikała. Słyszał i
widział siebie, uśmiechniętego, żartującego, nadstawiającego dawnym szkolnym koleżankom policzki
do całowania.
Zdawał sobie jednak sprawę, że jego sympatyczne ja niepostrzeżenie odchodzi. Kiedy po
dwudziestu minutach siedział w samochodzie, czekając na Laurę, wyczuwał już aksamitną miękkość
sowich piór. Dostrzegł, jak kobieta wymyka się tylnym wyjściem z hotelu.
Po chwili otworzyła drzwi samochodu i wślizgnęła się na przednie siedzenie.
Porwij mnie stąd, kochanie powiedziała ze śmiechem. Mam ochotę na odrobinę
szaleństwa.
Jake Perkins do pózna pisał relację z uroczystego bankietu. W wieku szesnastu lat uważał się
już za dobrego pisarza i bystrego obserwatora ludzkich zachowań.
Rzecz jasna zdawał sobie sprawę, że nauczyciel angielskiego, doradca i cenzor Gazette , w
żadnym wypadku nie przepuści artykułu, który Jake zamierzał napisać, lecz dla własnej rozrywki
przelał na papier to, co chciałby zobaczyć w druku.
Laura Wilcox jako pierwsza otrzymała medal Wybitnego Absolwent a. Suknia ze złotej lamy
sprawiła, że większość mężczyzn nie zwracała uwagi na jej paplaninę o szczęśliwych chwilach, jakie
przeżyła w Cornwall. Jej wypowiedz nagrodzono uprzejmymi brawami i kilkoma gwizdami.
Doktor Mark Fleischman, psychiatra i osobowość telewizyjna, wygłosił dobrze przyjętą mowę,
w której kładł nacisk na to, by rodzice i nauczyciele podnosili morale młodzieży. %7łycie z
pewnością da im w kość mówił. Waszym zadaniem jest sprawić, by dzieciaki czuły się dobrze,
nawet gdy wyznaczacie im odpowiednie granice.
Carter Stewart, dramaturg, powiedział, że w przeciwieństwie do wywodów doktora
Fleischmana jego tata wyznawał starą zasadę, iż dziateczki rózeczką Duch Zwięty bić każe , a
następnie podziękował swojemu nieżyjącemu już ojcu, że wychowywał go właśnie według niej.
Dzięki temu poznał ciemne strony życia, co bardzo mu się pózniej przydało. Uwagi Stewarta
skwitowano nerwowym śmiechem i grzecznościowymi oklaskami.
Komik Robby Brent rozbawił widownię, parodiując nauczycieli, którzy zawsze straszyli, że go
obleją, co groziłoby utratą stypendium. Jedna z nauczycielek, obecna na bankiecie, z dzielnym
uśmiechem znosiła bezlitosne wyszydzanie jej gestów i nawyków oraz głosu. Pannę Ellę Bender,
matematyczkę, niemal do łez rozśmieszyła doskonała parodia jej piskliwego falsetu i nerwowego
chichotu.
Byłem ostatnim i najgłupszym z Brentów zakończył Robby. Nigdy nie pozwoliła mi pani
o tym zapomnieć, panno Bender. Moją tarczą obronną stało się poczucie humoru i za to jestem
wdzięczny.
Zamrugał powiekami i skrzywił usta zupełnie jak dyrektor Downes. Robby wręczył
dyrektorowi czek na jednego dolara, swój wkład w fundusz budowy nowego skrzydła szkoły. Słysząc
jęk zawodu zebranych, zawołał: Przecież żartowałem! i pomachał czekiem na dziesięć tysięcy.
Część zebranych uważała, że Robby jest niesłychanie śmieszny. Innym, wśród których była [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl