• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Poznawszy tylko cząstkę prawdy o poczynaniach Inkwizycji, można spłonąć ze wstydu, że jest się
    człowiekiem... Jedna z najohydniejszych ksiąg, jakie kiedykolwiek wydano, to Młot na czarownice.
    Dzieło napisane przez paru sadystycznych zboczeńców, fachowców od w pełni akceptowanych
    przez Kościół tortur. Akceptowanych... Polecanych! Polecanych jako środek wymuszania  zeznań"
    z ust tysięcy bezbronnych kobiet, które potem palono żywcem... Sam papież napisał do tej książki
    zachęcający wstęp!
    Jednak inne religie, z paroma tylko zaszczytnymi wyjątkami, były równie przesiąknięte
    złem jak chrześcijaństwo. Jeszcze w twoich czasach zakuwano w kajdany małych chłopców i
    biczowano ich tak długo, aż nauczyli się na pamięć bogobojnych bzdur. Okradano niebożęta z
    dzieciństwa i męskości, by uczynić z nich mnichów...
    Najbardziej zdumiewającym aspektem całej sprawy jest jednak obecność tych ewidentnych
    szaleńców w każdym stuleciu. Każdy z nich ogłaszał, że on, i tylko on jeden, otrzymał posłanie od
    Boga. Gdyby wszystkie te przekazy były zgodne, to zakończyłoby dyskusje. Oczywiście każdy
    mówił w zasadzie co innego, wszelako ci samozwańczy mesjasze i tak gromadzili każdorazowo
    tysiące, a czasem i miliony stronników gotowych walczyć do upadłego z równie nawiedzonymi
    wyznawcami proroka, głoszącego odrobinę inną prawdę.
    Poole uznał, że pora jednak się wtrącić.
    - Przypomina mi to pewne zdarzenie z dzieciństwa. W moim rodzinnym mieście żył
    pewien podobno święty mąż. Prowadził sklep i twierdził, że potrafi czynić cuda. Nie wiadomo,
    kiedy zebrał grupę wiernych, którzy nie byli wcale niepiśmiennymi tępakami, wręcz przeciwnie,
    często pochodzili z bardzo dobrych rodzin. Co niedziela wkoło jego, hmm... świątyni parkowało
    wiele drogich samochodów...
    - To się nazywa  syndrom Rasputina". Znamy miliony podobnych przykładów. Takie
    przypadki zdarzały się zawsze i wszędzie. Tylko jeden na tysiąc tego typu kult przyjmuje się na
    dłużej, na parę pokoleń powiedzmy. A co się stało z inkryminowanym?
    - Cóż, konkurencja nie spała i zrobiła co tylko w jej mocy, by go skompromitować.
    Niestety, nie pamiętam nazwiska, było długie i hinduskie, Swami jakoś tam, ale okazało się, że
    gość przybył z Alabamy. Jedna z jego sztuczek polegała na wyczarowywaniu różnych świętych
    przedmiotów prosto z powietrza. Potem rozdawał je wyznawcom. Miejscowy rabin, który był z
    zamiłowania prestidigitatorem, urządził publiczny pokaz, by ujawnić oszustwo. Nie pomogło.
    Wierni tamtego stwierdzili, że ich mistrz czaruje naprawdę, a rabin po prostu mu zazdrości. Przykra
    sprawa, ale pewnego razu moja mama też wzięła rzecz na poważnie. To stało się zaraz potem, gdy
    tata od nas odszedł i może stąd to pomieszanie... W każdym razie zaciągnęła mnie na jedną z takich
    sesji. Skończyłem wtedy dopiero dziesięć lat, ale nigdy jeszcze nie widziałem kogoś równie
    odrażającego. Facet miał brodę tak skołtunioną, że ptaki mogłyby tam wić gniazda. Może nawet
    próbowały.
    - Niemal standardowy model. Jak długo prosperował?
    - Trzy lub cztery lata. Opuścił miasto w niejakim pośpiechu, bo przyłapano go na
    organizowaniu orgietek z udziałem nieletnich. Oczywiście ogłosił, że to były tylko mistyczne
    metody zbawiania duszy. A potem, chyba nie uwierzysz...
    - Zobaczymy.
    - Nawet po tym wszystkim wiele z jego ofiar nadal mu wierzyło. Powiadali, że bóg nie
    może uczynić niczego złego, zatem niewątpliwie wrobiono go w tę aferę z dzieciakami.
    - Wrobiono?
    - Przepraszam, oskarżono na podstawie sfałszowanych dowodów. Czasem policja stosowała
    takie metody wobec kryminalistów, gdy wszystko inne zawiodło.
    - Hmm. Ten wasz S wami był jak z obrazka. Trochę mnie rozczarował. Ale jego postać
    dobrze ilustruje zasadniczą tezę, że większość ludzkości zawsze zdradzała objawy braku
    równowagi psychicznej. Może tylko periodycznie, ale jednak.
    - Ja nie uznałbym go za bardzo reprezentatywnego. Zwykły szarlatan z przedmieścia małego
    Flagstaff.
    - Owszem, ale takich były tysiące, nie tylko w twoim stuleciu. Głosili wszelkie możliwe
    absurdy, ale zawsze znajdowali niezliczone rzesze ludzi gotowych uwierzyć w ich słowa i bronić
    tych iluzji nawet za cenę własnego lub cudzego życia. Według mnie to objaw szaleństwa.
    - Czy chcesz powiedzieć, że każdy głęboko religijny wierny to szaleniec?
    - W klinicznym sensie tak. O ile wierzył szczerze, a nie skutkiem hipokryzji. Tych
    pierwszych było zwykle zapewne około dziewięćdziesięciu procent.
    - Jestem pewien, że rabin Berenstein wierzył prawdziwie, a uważam go za jednego z
    najbardziej trzezwo myślących, rozsądnych i dobrych ludzi. Jak to wytłumaczysz? Jedyny
    prawdziwy geniusz, jakiego poznałem, to doktor Chandra, ten, który prowadził program HAL-a.
    Kiedyś, gdy nie odpowiadał na moje pukanie do drzwi, wszedłem do jego biura, bo myślałem, że
    oddalił się gdzieś na chwilę. Ale nie. Modlił się akurat do gromadki posążków z brązu.
    Fantastyczne postacie przybrane kwiatami. Jedna przypominała słonia, inna miała całą kolekcję rąk.
    Czułem się bardzo zakłopotany. Szczęśliwie doktor Chandra nic nie usłyszał, a ja wyszedłem z
    gabinetu na paluszkach. Czy i jego nazwałbyś szaleńcem?
    - Wybrałeś zły przykład. Geniusze zwykle są szaleni! Powiedzmy zatem, że w interesującej
    nas kwestii doktor Chandra zdradzał skutki wpojonych w dzieciństwie uwarunkowań. Jezuici
    mawiali kiedyś: dajcie nam sześcioletniego chłopca, a będzie nasz. Gdyby młody Chandra trafił
    właśnie do nich, wyrósłby na zapalonego katolika, a nie hinduistę.
    - Może. Ale nadal nie wiem, czemu tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać? Nigdy nie
    wyznawałem żadnej religii. Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
    Pełen zapału doktor Khan wyjawił mu wreszcie jeden ze swych najgłębiej skrywanych
    sekretów.
    20 - APOSTATA
    ZAPISA - POOLE
    Cześć, Frank... Zatem znasz już Teda. Tak, można nazwać go dziwakiem, o ile rozumie się
    przez to zapaleńca bez poczucia humoru. Ale dziwactwo często i na tym polega, gdyż ludzie tacy
    uważają się nierzadko za posiadaczy Wielkiej Prawdy - słychać, że mówię wielkimi literami? -
    której nikt nie chce wysłuchać... Miło mi, że podjąłeś z nim rozmowę tak właśnie, jak
    sugerowałam, czyli całkiem na poważnie.
    Mówisz, że ze zdumieniem ujrzałeś w jego mieszkaniu portret papieża zawieszony na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl