X

  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    uradowały. W ten sposób będzie mogła utrzymywać
    stały związek z pracą, którą uwielbiała i którą stawiała
    na drugim miejscu, tuż po tańcu.
    Brian nie miał nic przeciw temu, żeby jego żona
    podróżowała po świecie. Zapowiedział nawet, że chęt�
    nie będzie jej czasem towarzyszył w wyjazdach. Radził
    też Zanie, żeby zatrzymała studio w Natchez. Chociaż
    praca przy organizowaniu konkursów baletowych za�
    powiadała się bardzo atrakcyjnie, Zana nie miała
    150
    zamiaru zrezygnować ze swojej szkoły tańca. Przeko�
    nała się, że bardzo lubi uczyć dzieci tańczyć.
    Czekał ją jeszcze przykry obowiązek powiadomienia
    Kurta, że rezygnuje z pracy w Londynie. Zadzwoniła
    do niego i w czasie rozmowy wyszło na jaw, że
    w rzeczywistości nie było w jego zespole żadnego
    wakatu. Miejsce, o którym mówił, zamierzał - trochę
    na siłę - stworzyć specjalnie dla niej.
    Jakie to szczęście - myślała - że znowu otwierają się
    przede mną szerokie perspektywy, że świat międzynaro�
    dowego baletu nadal pozostanie moim światem... Tyle
    że braw i owacji już w jej życiu nie będzie i z tym się musi
    pogodzić. Coś za coś - poświęciła lata pracy na scenie,
    pełne oddanie sztuce i aplauz, a w zamian otrzymała
    możliwość wychowywania młodych adeptów baletu i...
    męża. Wybór należał do niej i wcale nie był trudny.
    Szybko mijał czas, dzielący ich od dnia ślubu
    i w końcu nadeszło owo wrześniowe popołudnie, na
    które oboje tak niecierpliwie czekali.
    Zana stała w swojej sypialni przed wysokim lustrem,
    odbijającym całą jej postać, i co chwila patrzyła z nie�
    pokojem przez okno na grozne, burzowe chmury, które
    gromadziły się na niebie. Z daleka widać już było
    zygzaki błyskawic.
    Nigdy nie była przesądna, ale tym razem zaniepo�
    koiła się pochmurnym niebem. Przez cały tydzień
    ciotka Cii w kółko powtarzała, jakie to szczęście przy�
    nosi pannie młodej, gdy w dniu jej ślubu świeci słońce.
    Tymczasem od wczoraj słońce w ogóle się nie pokazało.
    Czyżby to był zły omen?
    Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi. Za chwilę
    do pokoju weszła ciotka, a za nią kocur Sid, który
    na dzisiejszą okazję zamiast obróżki dostał piękną
    kokardę.
    - Pomóc ci? - spytała Cil.
    - Będę ci bardzo wdzięczna. Pora włożyć suknię
    i przydałaby się jeszcze jedna para rąk... O mój Boże!
    151
    - zawołała nagle z przestrachem i wskazała głową na
    gałąz, która, pchnięta silnym podmuchem wiatru, ude�
    rzyła o szybę. - I co powiesz, ciociu, na tę pogodę?
    Mówiłaś, że słońce w dniu ślubu przynosi szczęście...
    Zana widać nie doceniała ciotki, jeśli sądziła, że
    cokolwiek może ją zbić z pantałyku.
    - Ach, to? - rzuciła lekceważącym tonem, jakby
    chodziło o błahostkę. Tymczasem z powodu złej pogo�
    dy trzeba było przenieść z ogrodu do salonu sto
    składanych krzeseł razem ze stołami, ołtarzem, kwia�
    tami i dwoma kandelabrami. Pawilon, który miał
    służyć za salę jadalną, musiano rozebrać, a bufet
    ustawić w sali balowej. - Nie ma się co martwić
    - dodała Cil. - Po prostu historia się powtarza. - I za�
    raz zaczęła ze szczegółami opowiadać o małżeństwie
    swoich rodziców. Tego dnia, gdy moi rodzice brali
    ślub, także padało, a przecież przeżyli ze sobą dwadzie�
    ścia wspaniałych lat, póki nie zmarła mama. Ojciec
    miał, być może, dyktatorskie zapędy, ale żonę ubóst�
    wiał. Do samej śmierci trzymał w swojej sypialni portret
    mamy i patrzył na nią co rano, gdy wstawał z łóżka,
    i co wieczór przed zaśnięciem. Czasem marzę - wes�
    tchnęła Cil - by spotkać jeszcze w życiu kogoś tak sobie
    oddanego, kogoś, kogo mogłabym kochać. - Uśmiech�
    nęła się smutno. - Zano, kochanie, nie zwracaj na mnie
    uwagi. Na weselach zawsze robię się sentymentalna.
    Wkładając przy pomocy ciotki ślubną suknię, Zana
    zastanawiała się, co mogłaby dla Cil uczynić. Wzruszo�
    na jej słowami, postanowiła, że ją wyswata. Zacznie od
    celnego rzutu ślubnym bukietem, a potem dowie się,
    czy Brian nie zna czasem jakichś panów, nadających
    się na męża dla ciotki.
    Zadowolona z powziętej decyzji, spojrzała z aprobatą
    na swoje odbicie w lustrze. Jej suknia była repliką ślubnej
    sukni babki, umiejętnie skopiowanej przez tutejszą
    krawcową. Włosy skręciła z tyłu głowy w koczek, spod
    którego spływała kaskada loków, przeplecionych wstąż�
    kami z koronki. Nie miała welonu. Jedyną biżuterią,
    152
    poza pierścionkiem zaręczynowym, jaką na tę okazję
    włożyła, był sznur pereł z odpowiednimi kolczykami:
    prezent od Briana, który doręczono jej dziś rano.
    Lucille cofnęła się o krok, żeby móc lepiej ocenić
    wygląd bratanicy.
    - O Boże! - zawołała. - Zupełnie jakbym zobaczyła
    mamę, gdy była młoda. - Wyciągnęła chusteczkę spod
    stanika liliowej jedwabnej sukni i wytarła oczy. Zapom�
    niała jednak, że ma przyczernione rzęsy i ciemną smugą
    tuszu zaplamiła oba policzki. Grzebała przez chwilę
    w swojej przepastnej torbie, szukając kosmetyczki.
    Wreszcie znalazła ją. Poprawiła makijaż i kapelusz,
    żeby lepiej siedział na głowie. Był to nowy, liliowy
    turban, dopasowany kolorem do sukni. Jak na Cii, jej
    strój był wyjątkowo skromny. - Gdzie też się podziewa
    mój szanowny brat? - niecierpliwiła się, bo zegar
    w holu właśnie wybił drugą.
    Zana znała tak niewiele dziewczyn w tym mieście,
    że z konieczności poprosiła swoje małe uczennice
    ze szkoły baletowej, by zostały jej druhnami. W Eu� [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl