-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spełniali jej życzenia przez wzgląd na męża, którego
się bali, bo decydował o tym, czy tego dnia lub w tym
roku coś zarobią.
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Odwróciła się tyłem do niego. Nie chciała go wi-
dzieć. Zacisnęła dłonie. Targał nią gniew, zalewała roz-
pacz.
- Mam więc przystać na własną bezsilność? - za-
wołała załamującym się głosem.
Przytulił ją i jął uspokajać. Gładził, całował, pieścił,
aż wzburzenie minęło i poczuła się tylko zmęczona.
Bardzo zmęczona.
- Muszę jechać, Logan. Nie mam wyboru. To moja
rodzina - uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - Pro-
szę, zrozum. Oni mnie potrzebują.
Nie mógł już dłużej walczyć. Ustąpił.
" Wiem o tym. Pozwolę ci jechać, ale pod jednym
warunkiem. Nie pojedziesz sama. Ktoś będzie ci to-
warzyszył. Przyrzeknij teraz, że będziesz grzeczną
dziewczynką.
" Przyrzekam - wyszeptała gorącymi wargami,
rozpaczliwie pragnąc, by wreszcie nastała ta chwila,
kiedy lojalność wobec ukochanej matki i brata nie bę-
dzie wchodziła w kolizję z lojalnością wobec ukocha-
nego męża. - Dziękuję za zrozumienie - dodała.
" Prawda jest trochę inna. Dopiero próbuję cię zro-
zumieć.
I doprawdy starał się bardzo, przez całe dwadzie-
ścia trzy dni.
Sierpniowe słońce prażyło, jakby chciało wyssać
z ziemi całą wilgoć, a trawę przemienić w rdzawy
proch. Logan podszedł do koryta dla koni. Zrzucił ko-
szulę i ochlapał letnią wodą twarz, szyję i tors. Nie
poczuł żadnej ulgi. Nachylił się więc niżej i zanurzył
w wodzie głowę razem z ramionami. Wyprostował się
dopiero wówczas, gdy zaczęło mu brakować powie-
trza. Otarł rękami twarz i otrząsnął się. Woda pryskała
z włosów i zraszała porytą kopytami ziemię.
Odruchowo spojrzał w kierunku bramy wjazdo-
wej, a potem na czyste, rozżarzone niebo. Położenie
słońca wskazywało godzinę czwartą po południu. Co
dzieje się z Katherine?
Cierpliwości, upomniał sam siebie.
Dlaczego jednak miał być cierpliwy? Przez ponad
trzy tygodnie zachowywał cierpliwość i próbował
zrozumieć. Ale przecież wszystko ma swoje granice!
Od ponad trzech tygodni codziennie prosił Pete'a,
by towarzyszył Katherine w tych osobliwych wycie-
czkach. Cierpiała na tym jego duma. Udawał, że nie
zauważa na poły ironicznych, na poły współczujących
spojrzeń kowbojów. Udawał też sam przed sobą, że
nie zamartwia się z powodu spóznień Katherine, które
zdarzały się dość często. Miał żonę, lecz nie dla siebie,
ale jakby dla kogoś innego.
Tak, próbował zrozumieć. Pech chciał, że bez
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
względu na to, z której strony przyglądał się zagad-
nieniu, nie mógł go pojąć. Był jak uczeń, który biedzi
się od tygodni nad trudnym arytmetycznym zada-
niem.
Zawsze uważał się za zwolennika postępu i popie-
rał żądania kobiet w sprawie prawa głosu i prawa do
samostanowienia. A i jego matka nie była z pewno-
ścią kurą domową.
Ale to, z czym się ostatnio borykał, to było coś in-
nego. Jego żona bynajmniej nie udzielała się publicznie
w jakiejś społecznej czy też kościelnej organizacji. Jego
żona, fakty mówiły tu same za siebie, codziennie rano
wyjeżdżała do pracy.
Ta sytuacja powoli stawała się nie do zniesienia.
Czuł się skrzywdzony, oszukany i ośmieszony. Był
człowiekiem, który lubi życie rodzinne i wysoko je ce-
ni. Chciał troszczyć się o swoją żonę, a ona nawet nie
dała mu dotąd szansy na złożenie dowodów tej troski.
Harowała, niczym kowboj w okresie wiosennego spę-
du bydła. A przy tym była w ciąży. Nie, są pewne
granice wyrozumiałości i tolerancji!
Gdyby choć znalezli się w sytuacji bez wyjścia. Ale
nie. Przecież obiecał zaopiekować się Sarah i Danielem
i zaproponował podwójną cenę za ich ranczo. Oni jed-
nak uczepili się tego skrawka ziemi niczym kleszcz
krowiego ucha.
Słońce szybko spijało wilgoć z jego piersi i ramion.
Naciągnął koszulę i ruszył w kierunku domu. Każde
jego stąpnięcie podnosiło ze spieczonej ziemi obłoczki
kurzu.
Otworzył drzwi i zatrzymał się. %7ładnego dzwięku.
Dom był jak wymarły. Nie głucha cisza, do diaska!
powinna witać mężczyznę, który wraca pod dach po
ciężkim dniu.
Tam w środku powinna być w tej chwili Katherine.
Uśmiechnięta, oczekująca, spragniona... Co najwyżej
dzwoniąca garnkami, z których unosiłyby się smako-
wite wonie. Dlaczego inni mogli mieć żony dwadzie-
ścia cztery godziny na dobę, on zaś miewał ją jedynie
na przychodne?
Obiecywała wrócić póznym popołudniem. Gdy tyl-
ko się pojawi, zasiądą do poważnej rozmowy. Tym ra-
zem to ona będzie musiała coś zrozumieć.
Przekroczył próg domu, a potem salonu. Chciał [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl