-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na przyspieszonych obrotach.
Mamusi dziewczynka... co?... właśnie tak... nie! nie wolno!... loves you, yeah, yeah,
yeah... rower... widziałam go w szkole... kocham cię, kocham cię... w środku... dzwięk
tłuczonej szklanki... kocha... zadzwoń... aaaa!!!
I gdy z pielęgniarki uchodziła dusza, stało się coś groteskowego.
Ciało Edny-Mae zaczęło puchnąć.
Najpierw pod szpitalnym ubraniem wyrósł jej brzuch, jakby zaszła w ciążę. Potem z
hałasem przypominającym trzaski towarzyszące dmuchaniu balona napęczniały piersi,
ramiona i nogi.
Straciwszy guziki, szpitalny kaftan odsłonił jej plecy. Uda nabrzmiewały i zaczęły
przypominać muślinowe woreczki z serem. Nie przybierała swego poprzedniego kształtu. Nie
miała wcięć, zaokrągleń ani zarysowanych kostek. Nawet jej głowa wyglądała jak
pozbawiony kształtu worek - zbiornik na życie i duszę innego człowieka.
Coraz mocniej przywierała do dziewczyny, wyciskała z niej duszę do ostatniej cząstki.
Minione dni ze szkoły pielęgniarskiej, rowerowe wycieczki, miłość, sprzeczki, śpiewy,
bolesne uświadomienie sobie, że niektórzy pacjenci muszą umrzeć, niezależnie od tego, co
dla nich zrobi.
Siostra trzęsła się i rzucała w ramionach nadętego pasożyta, który wykradł jej
wszystko, czym była, i wszystko, czym mogłaby być. Ubrania zaczynały na niej zwisać.
Skurczone do indyczych łapek dłonie zniknęły pod opadającymi rękawami. Czepek
pielęgniarski zleciał i kołysał się na podłodze do przodu i do tyłu. Rude włosy doszczętnie
posiwiały i swobodnie spadły z upstrzonej zmarszczkami twarzy na kołnierzyk.
Edna pozwoliła jej przewrócić się i dziewczyna upadła ze smutnym grzechotem. Larry
podniósł pistolet, ale wiedział, że zniweczyłby wszelkie szansę, jakie mogła mieć
pielęgniarka, gdyby zabił lub zranił kobietę, która pozbawiła ją duszy.
- Larry? - szepnął Houston. - Strzelamy?
Zwiatło w oczach Edny rozbłysło i zgasło. W sali, jak podczas zbliżania się burzy,
zaczęło się ściemniać.
Edna-Mae była ogromna. Jej ciało napierało na szpitalne ubranie, które pękało
wydając słyszalne dla ucha dzwięki. Na brzuchu pojawił się przypominający pytona bąbel,
zakręcił się i zniknął w jej wnętrzu.
Oczy strzykały krwią i pochlapały czerwonymi plamami białą twarz.
- Już prawie czas na pożywienie - powiedziała ustami śliskimi od śluzu.
Zrobiła ciężki krok do przodu, potem następny. Podobny do pytona bąbel wyskoczył
nagle na ramieniu. Zawahała się, odkaszlnęła i kręciła głową z boku na bok, jakby nie mogła
się zdecydować co dalej.
- Już prawie czas...
Larry wymierzył pistoletem w jej twarz.
- Jeszcze wystarczająco dużo - powiedział.
Spojrzała przekrwionymi oczami.
- Jeszcze dużo? - zapytała. - Czy tak powiedziałeś?
Stopniowo, trzęsąc naroślami, zaczęła się śmiać. Ze śmiechu bezkształtne piersi
podnosiły się i opadały, uderzając o brzuch. A podobny do węża kształt wyłaniał się w
różnych miejscach ciała, jakby chciał uciec spod skóry.
Zerwała z szyi resztki ubrania. Sięgnęła po prześcieradło i owinęła sobie dokładnie
głowę i całe ciało, tak że wyglądała jak biała koszmarna mniszka.
- Już mnie nie zatrzymasz - uśmiechnęła się do Larry ego. - Nie dasz rady nic zrobić.
Gdy się uśmiechnęła, z dolnej wargi opadła jej kropla śluzu, tworząc gluta, który przy
następnym kroku kołysał się z boku na bok.
- Zobaczymy, Edno - powiedział Larry. - Jeszcze krok i strzelam.
- No, no, biedny frajerze, wiesz, jakie będą tego konsekwencje.
W tym momencie ktoś trącił Larry ego w ramię, aż podskoczył ze strachu.
- Jezu Chryste...
- Przepraszam, poruczniku. Oficer Rickenbacker - powiedział mężczyzna z tłustą
szyją, wygoloną głową i okularami bez oprawek. W dłoni ściskał magnum z długą lufą.
- Proszę się na chwilę wstrzymać - powiedział Larry. - Mamy tu specyficzny problem.
Rickenbacker zajrzał przez ramię Larry ego do sali. Rzucił okiem na Ednę i opadła
mu szczęka.
- Rozumie pan, co mam na myśli? - zapytał Larry.
- Rzeczywiście, specyficzny problem - potulnie zgodził się Rickenbacker z wciąż
wytrzeszczonymi oczami. - Co ona, do diabła, jadła?
- Niech pan po prostu nie strzela, dopóki nie powiem.
- Ani mi się śni.
Ciężko sapiąc zabandażowana w prześcieradło Edna ruszyła w ich stronę. Z twarzy
Larry widział jedynie mostek nosa i galaretowate oczy. Czuł także silny smród ludzkich
wnętrzności. Słodki odór, który noszą w sobie żywi ludzie. Gdy kula lub ostrze naruszy
pokrywającą wszystko skórę, wydostaje się na zewnątrz. Obrzydliwa woń dużej ilości
surowej krwi.
Gdy Edna-Mae powiększyła się, w sali zrobiło się mroczniej. Być może, to tylko
złudzenie. Jednak Larry niemal to odczuwał. Wydawało się, że to nie prawdziwy mrok, a
raczej aura lub koncentracja złej woli. Było w tym coś skrajnie zimnego, skrajnie okrutnego.
Edna wyciągnęła do Larry ego rękę, a on położył na niej dłoń. Czuł pod
prześcieradłem śliskie, napęczniałe ciało i musiał wytężyć całą swą wolę, by nie zabrać dłoni.
Lewej dłoni. Naznaczonej dłoni.
- O tak, Edno. Dalej już nie idz.
- Boże wszechmogący - usłyszał tuż za sobą westchnienie jakiegoś policjanta.
Na ułamek sekundy Larry uwierzył, że jest w stanie ją zatrzymać. Stanęła w miarę
spokojnie i nawet stwór w jej ciele zdawał się uspokoić. Zaczęła oddychać wolno i głęboko,
jak ktoś ciężko przeziębiony.
Lecz wtem spojrzał w jej oczy i został porażony tak strasznym bólem w głębi czaszki,
że upadł na kolana. Zdawało mu się, że trafiła go siekierą w głowę. Nic nie widział, nic nie
słyszał. Nie mógł myśleć o niczym innym niż o świdrującym bólu w mózgu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl