• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    - O nie! - odparowała zaciskając usta. - Omówiliś-
    my to wszystko wczoraj wieczorem, Jacobie.
    - Ty omówiłaś, nie ja.
    Poło\ył sobie na talerz jajka i biskwit grubo
    posmarowany przecierem jabłkowym.
    - Czy mo\esz mi wlać trochę kawy, kochanie?
    - Dobrze robisz, synu. Po prostu nie zwracaj uwagi
    na słowa Kate i o\eń się z nią tak czy inaczej
    - pochwalił Hank. - Widzisz, Kate - zaczął ją zachęcać,
    kiedy spojrzała na niego ze zdziwieniem - powinnaś
    zrozumieć, jak bardzo nam, Janet i mnie, zale\y na
    tym, \eby go o\enić. On ma znacznie lepszy humor,
    odkąd ty tu jesteś. Nie chcielibyśmy, \eby wrócił do
    dawnego sposobu bycia.
    - Wszystko mi jedno, do czego on powróci. Nie
    mogę za niego wyjść - powiedziała z uporem Kate.
    - Jest bogaty - zachęcał Hank. - Przystojny.
    Rozpieszczałby cię. Miałabyś mnóstwo dzieci, a ja
    bym ich pilnował...
    - Nic z tego - zaprotestował gwałtownie Jacob.
    - Nie pozwolę, byś uczył moich synów grać w bilard
    i w oko, i pić whisky!
    - Hm, tobie to nie zaszkodziło, Jay - odparł
    rozsÄ…dnie Hank.
    - To on ci pozwalał pić whisky, jak byłeś małym
    chłopcem? - spytała z szeroko otwartymi ze zdziwienia
    oczami Kate.
    - Oczywiście - odpowiedział cicho. - Pozwalał nam
    robić, co nam się podobało. Dzięki temu nie
    podkradaliśmy jego butelek whisky i nie wkładaliśmy
    mu na noc rzepów do łó\ka.
    - Ty mały potworze - zganiła go Kate.
    - Miałem te\ dobre cechy - odrzekł Jacob.
    SKAZANI NA MIAOSC 137
    - Czy\by? - spytał zaintrygowany Hank.
    - A poza tym kocham cię - odezwał się do niego
    cicho Jacob.
    - Cieszę się, ale powinieneś ćwiczyć się w mówieniu
    tego do Kate. Czemu nie zabierasz jej, \eby zobaczyła
    tÄ™ oran\eriÄ™?
    - Miałem taki zamiar. Obejdę się bez twoich
    nietaktownych zachęt, ale dziękuję.
    - Nie ma za co, synu - powiedział niewinnie Hank i
    zajÄ…Å‚ siÄ™ jajkami na swoim talerzu.
    Jacob dopił kawę i gdy się przekonał, \e Kate te\
    skończyła śniadanie, pomógł jej wstać i poprowadził
    przez hol do tylnych drzwi domu.
    - Idziesz pokazać Kate oran\erię, czy tak? - spytała
    ze znaczącym uśmiechem Janet i z wyrazem aprobaty
    na twarzy popatrzyła kolejno na oboje. - Ten dzień
    nadaje siÄ™ do tego.
    Jacob powiedział coś półszeptem i wyprowadził
    Kate.
    - Janet jest jedyna w swoim rodzaju - stwierdziła
    ze śmiechem Kate i spojrzała na niego.
    - Dzięki Bogu - odpowiedział natychmiast.
    Kate pokręciła głową.
    - To rancho przypomina pole bitwy. Czy ty, Janet i
    twój ojciec walczycie bez przerwy?
    - Tylko za dnia.
    Splótł jej palce ze swoimi i uśmiechnął się do niej.
    Dzień był słoneczny, ciepły, nietypowy dla tej pory
    roku; Jacob miał na sobie tylko koszulę. Ona była w
    d\insach, tak jak i on, i w niebieskiej bluzce z
    zadrukowanego perkalu, bardzo podobnej do jego
    koszuli.
    - Pasujemy do siebie - powiedziała bez zastano-
    wienia.
    - To prawda. - Mocniej ścisnął jej dłoń.
    - Przekonamy się, \e mamy du\o wspólnych cech.
    138 SKAZANI NA MIAOZ
    Oboje kochamy wieś, jesteśmy zagorzałymi miłoś-
    nikami natury i, jeśli dobrze pamiętam, ty nawet lubisz
    zwierzęta.
    - To nie wystarczy. Proszę cię, nie dręcz mnie,
    Jacobie - poprosiła spokojnym tonem.
    - Chcesz wyjść za mnie.
    - Niczego bardziej nie pragnę - zgodziła się cichym,
    ochrypłym głosem. - Z wyjątkiem twojego szczęścia.
    - Uparta kobieta - westchnÄ…Å‚.
    - Chyba jestem uparta. I nawet ci jeszcze nie
    powiedziałam, jak bardzo jestem wdzięczna, \e
    pozwoliłeś mi tu przyjechać, bym doszła do siebie.
    - Nie mów głupstw - skwitował to; dochodzili
    właśnie do ogromnej oran\erii. - Nie zale\y mi na
    wdzięczności.
    - Jacobie, ona jest strasznie du\a - stwierdziła
    niepewnie.
    - Mówiłem ci, \e planuję parę własnych eksperymen-
    tów.
    Otworzył przed nią drzwi. Weszła do środka,
    zaskoczona przestrzenią, z której będzie mogła korzys-
    tać. W przejściach le\ały wiórki sosnowe, a stoły
    ciągnęły się przez całą długość budynku. Wszędzie
    były podłączone wę\e, a w skrzynkach wzdłu\ ścian
    znajdowały się pierwsze sadzonki. Kate, oszołomiona,
    kręciła tylko głową.
    - Nie spodziewałam się czegoś podobnego. Och,
    Jacobie, to jest... cudowne!
    - To dobrze, \e ci się podoba. - Uśmiechnął się.
    - Podoba się! Jesteś wspaniały! - Spontanicznie
    odwróciła się i uściskała go.
    Czuł się wspaniale, tuląc jej uległe ciało i widząc jej
    pogodną, rozpromienioną twarz. Jego ręce powęd-
    rowały do jej ramion, \eby ją lekko przytrzymać i
    zaparło mu dech. Miał wra\enie, \e leci gdzieś.
    Zakręciło mu się w głowie, gdy go dotknęła.
    SKAZANI NA MIAOZ 139
    - Mo\esz z niej korzystać - powiedział z ustami
    przy jej skroni. - Nigdy przedtem nie dotykałaś mnie
    dobrowolnie - dodał po chwili.
    Uśmiechnęła się z wahaniem.
    - Chyba nie - przyznała. - Wydawało mi się
    zawsze, \e masz na szyi niewidzialnÄ… tabliczkÄ™ z
    napisem:  Nie zbli\ać się".
    - A teraz nie mam? - dopytywał się.
    - Hm... mniej rzuca się w oczy - odrzekła.
    - Skoro tak - szepnÄ…Å‚ pochylajÄ…c siÄ™ - dlaczego
    mnie nie pocałujesz?
    Zabrakło jej tchu. Ta czuła nuta w jego niskim,
    powolnym głosie te\ była czymś nowym. Zamknęła
    oczy, kiedy jego usta zbli\yły się na tyle, by uwięzić
    jej usta, a potem odpowiedziała na pocałunek,
    wkładając w to całe serce.
    Po chwili tym, który się zbyt szybko odsunął,
    okazał się on.
    - Lepiej będzie, jeśli przejrzymy katalogi nasion
    - wycedził, a oczy, którymi patrzył na nią z wysoka,
    pociemniały z po\ądania.
    Skoro nie zgodziła się wyjść za niego, nie czuł się -
    jak przypuszczała - upowa\niony do dalszych oznak
    miłości. Było to przykre, ale Kate musiała pogodzić
    siÄ™ z faktami.
    ROZDZIAA JEDENASTY
    Kate spędzała większość wolnego czasu bezu\ytecz-
    nie krzÄ…tajÄ…c siÄ™ po oran\erii, a Jacob tymczasem
    próbował zapracować się na śmierć. Przez trzy dni
    panował względny spokój. A potem, rano czwartego
    dnia, zasiadł do śniadania w okropnym nastroju.
    - Nie przejmujÄ™ siÄ™ tym, \e nie chcesz za mnie
    wyjść - powiedział ni stąd ni zowąd. - Mo\esz sobie
    wracać do Chicago i dać się zastrzelić.
    - Dziękuję, zrobię to - odrzekła siadając na krześle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl