• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Przeklinał pod nosem, mocując się ze szlauchem. Niełatwo jest wlec go za
    sobą, nawet gdy kolega stoi przy wozie i odwija ze szpuli. Zacisnął ręce na końcówce,
    czekając, aż pojawi się woda.
    I nagle usłyszał szczekanie psów.
    - 208 -
    S
    R
    Domyślił się, że muszą być tam, gdzie Danni.
    Raptem szlauchem szarpnęło i wystrzelił z niego potężny strumień. Matt czuł
    się tak, jakby trzymał na lasso dzikiego, wyrywającego się konia. Skierował wodę w
    górę, nad ogień, tak by odbity od sufitu strumień z jeszcze większą siłą opadł na
    płomienie. Szedł w stronę, z której docierało rozpaczliwe ujadanie psów. Każde
    szczeknięcie napawało go nadzieją, wiarą, że jeszcze nie jest za pózno.
    Dwukrotnie musiał prostować się i przedzierać przez ścianę ognia, lecz brnął
    dalej, miotając przekleństwa.
    Ona tam jest. Wyczuwał jej obecność.
    Kiedy nie ciskał przekleństw, modlił się. Modlił się gorąco, choć to, co mówił,
    nie było prawdziwą modlitwą. Było nerwowym, chaotycznym błaganiem, krzykiem
    rozpaczy, który popychał go naprzód. Niczym rozwścieczone zwierzę przedzierał się
    przez huczące płomienie. Główny hol stanowił istny labirynt, w bok odchodziły
    mniejsze korytarze i korytarzyki.
    Nareszcie. Pierwsze drzwi. Drugie. Za nimi sypialnia.
    - Danni! - krzyknÄ…Å‚, nie zdejmujÄ…c maski.
    Z głębi pokoju, gdzie mieściła się łazienka, odpowiedziało mu szczekanie.
    Opadł na kolana, bo tuż nad podłogą było najmniej dymu i - mocując się z wężem,
    jakby to był żywy organizm, którego trzeba okiełznać, przytrzymać - zaczął się
    czołgać.
    W pewnej chwili zamiast twardej podłogi wyczuł ręką coś miękkiego. Był to
    jeden z psów, który poderwał się i uciekł z cichym, wystraszonym piskiem. Matt
    odrzucił za siebie szlauch, pozwalając, by strumień leciał na wszystkie strony.
    Wiedział, że wody i tak zaraz zabraknie.
    - Chodz, piesku! Dobry piesek! - usiłował przywołać zwierzę.
    Wkrótce szczupłe, umięśnione ciało Perły otarło się o jego bok. Chwycił
    zwierzę za sierść. Zwierzę natychmiast zaczęło go ciągnąć. Kilka sekund pózniej
    drugą ręką wymacał zwiniętą na podłodze Danni. Leżała całkiem bez ruchu. Odnalazł
    po ciemku jej głowę, po czym zerwał maskę i przytknął ją do jej twarzy.
    W tym samym czasie usłyszał głośny brzęk tłuczonego szkła. Nawet nie
    zastanawiając się, co robi, przysłonił swoim ciałem ciało Danni. Do środka wpadł
    - 209 -
    S
    R
    powiew zimnego powietrza. Matt poderwał się na nogi, podniósł z podłogi Danni i
    przytulił ją mocno do piersi.
    Tylko przestrzeń pokoju dzieliła go od otworu, który jego koledzy wyrąbali w
    szklanej ścianie. Przez trzask płomieni i syk wody z węża zalewającej sypialnię
    wyraznie przebijały się ludzkie głosy. Miażdżąc butami kawałki szkła, ruszył w ich
    stronÄ™.
    Już zamierzał unieść Danni wyżej i podać ją przez wyrąbany otwór kolegom,
    gdy wtem uświadomił sobie, że to niemożliwe. Otwór jest zbyt mały, aby przedostać
    się przez niego na zewnątrz. Szkło wciąż sypało się z brzękiem na podłogę. Ratownicy
    walczyli zaciekle ze ścianą, kruszyli ją kawałek po kawałku, ale...
    Wziął głęboki oddech, odwrócił się i przez kłęby dymu rzucił się w
    przeciwnym kierunku - do okna po drugiej stronie łóżka. Ponieważ pracował tu
    podczas remontu, znał dokładnie wszystkie wymiary i odległości między ścianami.
    Kiedy wyczuł kolanem siedzisko pod oknem, odruchowo zacisnął wokół Danni
    ramiona, następnie skoczył.
    Szyba się stłukła.
    Przez moment toczył się po oblodzonej, pokrytej śniegiem ziemi, myśląc tylko
    o tym, by nie przygnieść Danni. Potem, wciągając w płuca czyste, zimne powietrze,
    zaczął się wolno podnosić. Nagle poczuł, jak ktoś go chwyta od tyłu i pomaga wstać.
    Oddychał tak łapczywie, że aż się zakrztusił. Chwilę pózniej tą samą drogą, przez
    okno, wyskoczyły z domu dwa psy. Szczekając głośno, wylądowały na Matcie, niemal
    zwalając go z nóg.
    - Czy ona oddycha? - krzyknął Matt do dwóch mężczyzn w białych fartuchach.
    - Tak! - odparł jeden z nich.
    Zciągnęli Danni z twarzy maskę, wzięli ją na ręce i ruszyli pędem do karetki.
    Matt biegł za nimi, ślizgając się i potykając na oblodzonej ziemi. Ni stąd, ni zowąd
    kątem oka dostrzegł Toma, który go podtrzymywał, by nie upadł, a jednocześnie
    usiłował zmusić do zatrzymania.
    - Przyjechałem, jak tylko usłyszałem wezwanie! - zawołał Tom. - Stój, Matt!
    Poczekaj...
    - Danni!
    - 210 -
    S
    R
    Do Matta nic nie docierało, nic go nie obchodziło. Liczyła się tylko ona. Nie
    interesował go pożar; płomienie mogły strawić wszystko - dom, dzielnicę, całe miasto.
    Oswobodził się z rąk przyjaciela i potykając się, znów ruszył przed siebie. Na
    podjezdzie przed płonącym domem stała karetka. Obok niej uwijali się sanitariusze.
    Nasunęli Danni na twarz maskę tlenową, ją samą ułożyli na noszach i okryli
    kocami. Matt podszedł, z trudem trzymając się na nogach; ból rozsadzał mu klatkę
    piersiową, a buty ważyły chyba tonę.
    - Szybciej, do cholery! - wycharczał gniewnie, popychając czarnoskórą
    sanitariuszkÄ™.
    - Spokojnie, kolego - powiedziała kobieta. - Najważniejsze, że ofiara żyje.
    - Jadę z wami! - Wgramolił się do środka i usiadł przy noszach. - Na co
    czekajcie?! Jazda!
    Tom i jakiś strażak, którego nie znał, zatrzasnęli drzwi. Po chwili karetka
    ruszyła na sygnale.
    Dopiero wtedy Matt przyjrzał się uważnie Danni. Była nieprzytomna, brudna,
    czarna na twarzy, zwłaszcza przy nosie i ustach. Ciekawe, ile się dymu nawdychała?
    Na szczęście nie wyglądała na poparzoną. Wziął ją za rękę i siedział cicho, starając się
    nie przeszkadzać w pracy sanitariuszom.
    - Jest w ciąży - oznajmił nagle.
    Sanitariusz skinął głową, po czym zerknął na płaski brzuch pacjentki; jeszcze
    nic nie było widać.
    - Pan jÄ… zna?
    - To moja żona - odparł Matt, nie odrywając oczu od ukochanej.
    Mężczyzna na moment zamarł bez ruchu.
    - Do diabła...! - zaklął głośno. - To był pana dom? Cholera!
    - Może byście dali jej kroplówkę?
    - SÅ‚usznie. Racja.
    Matt uniósł bezwładną dłoń Danni, przyłożył sobie do czoła, potem do ust.
    - %7łyj, maleńka, proszę cię. Nie umieraj - szepnął, całując jej palce. - %7łyj,
    Danni, żyj.
    Oczy piekły go od łez.
    - 211 -
    S
    R
    - Proszę się nie obawiać - rzekła uspokajającym tonem sanitariuszka. - Serce
    bije mocno, puls ma regularny...
    Podłączyli kroplówkę. Danni zakasłała, powieki jej zadrgały, jakby usiłowała je [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl