• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    ostre wyrzuty w dzień.
    Martusia zaciekawiła się na nowo.
     I co?
     I, chwalić Boga, była to córka. Przytłamszona czy nie przytłamszona, ale zawsze
    kobieta. Zięć się postawił, córka nie protestowała, raczej była uszczęśliwiona, przejechał
    się po teściowej z góry na dół...
     Jak?! Powtórz!
    Powtórzyłam, bo znałam wypowiedz i doskonale ją pamiętałam. Publicznie nie wy-
    głosiłabym jej za skarby świata, ale w cztery oczy mogłam Martusię uszczęśliwić.
    Tekst spodobał się jej nadzwyczajnie, dostała ataku śmiechu, pochwaliła także jego
    skuteczność, bo ostateczny rezultat był taki, że teściowa jęła bić pokłony przed zięciem.
    Nie zmartwiła się nawet wcale, że w tym wypadku tego rodzaju terapia w grę nie wcho-
    dzi, skoro Krzysiek jest synem, a nie córką.
     Pozwolisz, że jednak, mimo wszystko, z mamusią do Hiszpanii nie pojadę, co?
    Bartek mnie, owszem, interesuje. Ale Dominik gnębi...
    Bóg raczy wiedzieć, która to była puszka piwa, zważywszy jednak brak pożywienia,
    wywarła chyba swój wpływ. Martusia dostała nagłe zaciętego amoku, musiała zadzwo-
    nić do Dominika natychmiast, szał ją opętał. Nie protestowałam zbyt gwałtownie, zna-
    jomość życia kazała mi się ugiąć, niech dzwoni, Bóg z nią, istnieje nadzieja, że Dominik
    ją do siebie ostatecznie zniechęci...
    Niekoniecznie chyba był to Dominik osobiście. W nerwach strasznych upuściła ko-
    mórkę, która wpadła pod moją kanapę. Jedna z nas powinna była ją wydobyć, ona była
    młodsza i bardziej sprawna fizycznie, walnęła uchem o poręcz, a czołem o półeczkę pod
    stojącą lampą, w pośpiechu spróbowałam odsunąć nieco lampę, obciążoną mnóstwem
    rzeczy, poziomo prasą, korespondencją, bieżącymi dokumentami, atlasami drogowy-
    mi, pionowo, za takim czymÅ› w rodzaju zasobnika, jakimiÅ› torbami, kopertÄ… ze zdjÄ™-
    ciami, opakowaniem pomocy lekarskich, diabli wiedzą czym jeszcze... W każdym razie
    wszystko pionowe wyleciało na zbity pysk i uzupełniło teren pod kanapą.
    Zdenerwowana katastrofą Martusia uparła się to pozbierać. Umeblowanie przeszko-
    dziło mi stworzyć przestrzeń, odepchnęłam tylko stół. Gdyby była bodaj o pięć kilo
    grubsza, w życiu by się tam nie zmieściła, na szczęście gabaryty pozwoliły jej na te par-
    terowe ćwiczenia akrobatyczne. Odbierałam od niej kolejne opakowania, usiłując przy
    okazji zapamiętać, co tam miałam. Wielką foliową torbę z ciśnieniomierzem, kardio-
    fonem, wydrukami z badań i Bóg wie czym jeszcze obie równocześnie zatrzymałyśmy
    w rękach.
     Co za cholera?  powiedziałam z irytacją.  Dlaczego to się tam nie mieści?
    Zawsze się mieściło!
    90
     Masz tu jakoś dużo tego?  zauważyła równocześnie Martusia.
     No dużo... Co jest...?
    Zajrzałyśmy razem, lekko pukając się głowami. Prawie na wierzchu widoczne było
    coś niepodobne do urządzeń medycznych. Dwie kasety filmowe...
     No wiesz...!  powiedziała ze zgorszeniem Martusia, wyłażąc spod kanapy i rezy-
    gnując na razie z odnalezienia własnej komórki.  To te...?
    Skruszona średnio, pokiwałam głową. Westchnienie ulgi wydałyśmy z siebie równo-
    cześnie, akustycznie zabrzmiało doskonale, przypominało odgłos wydobywający się ze
    starego parowozu. Martusia przytuliła znalezisko do łona.
     Słuchaj, sprawdzmy! Niech ja mam pewność...!
    Sprawdziłyśmy, oczywiście, był to zaginiony pożar. Z miejsca ustrzelił nas problem,
    co z tym teraz zrobić. Przekopiować czym prędzej, to jasne, ale przecież nie u mnie
    w domu!
     Jadę do pracy  zdecydowała Marta.  Północ, nie północ, mam wszystko u sie-
    bie...
     Zaraz, spokojnie, nie leć tak na ślepo  ostrzegłam.  I gliny, i złoczyńca, to za
    dużo na jedną osobę. Jeszcze cię kto napadnie i wydrze ci pakunek, podmuchajmy na
    zimne, musisz jechać z eskortą.
     Z jakÄ… eskortÄ…?
     Silnego chłopa nam potrzeba. Kogo łapiemy? Czaruś Piękny wygląda solidnie...
     Tylko nie CzaruÅ›! Odbierze mi to. Czekaj, Dominik...
    Zanim zdążyłam się skrzywić, sama okazała rozsądek.
     Nie, Dominik do kitu, coś mi mówi, że on się na goryla nie nadaje... Kajtek i Pawe-
    łek byliby najlepsi, razem, ale Kajtek mieszka w Aninie, zanim przyjedzie... A Pawełek
    ma dzisiaj jakieś rodzinne pierepały, imieniny mamusi czy coś w tym rodzaju, też zle...
     Bartek...?  podsunęłam delikatnie.
     Chyba tylko  zgodziła się Martusia z odrobiną powątpiewania.  Ale to ty
    dzwoń do niego, bo mnie posądzi, że go podrywam.
     Oszalałaś? Po pierwsze, to on ciebie podrywa, a po drugie, mamy poważny po-
    wód...
     Ale rzecz w tym, że ja nie chcę go zachęcać. To znaczy, zachęciłabym go z przy-
    jemnością, tylko Dominik mi w tym przeszkadza. Ja nie mogę gwarantować, że się wy-
    rzeknę Dominika... No proszę, miałam do niego zadzwonić!
    Wlazła znów pod kanapę, nie słuchając mojego gadania, chociaż protestowałam
    energicznie. Truć sobie Dominikiem akurat teraz, kiedy znalazłyśmy taśmy! Gdzie sens,
    gdzie logika, nie czas na uczuciowe perturbacje, niech się kotłuje z Dominikiem ile
    chcąc, jak już zrobi kopie!
    Po namyśle i długim wahaniu, z komórką w ręku, Martusia przyznała mi rację.
    Wypukała numer i wetknęła mi słuchawkę.
    91
    Skutek był taki, że Bartek przyjechał po nią taksówką, wybrawszy sobie młodego
    i sprawnego fizycznie kierowcę. Nie przyszło nam jakoś do głowy, że najbardziej praw-
    dopodobni przeciwnicy, z którymi miałby ewentualnie toczyć walkę, zaliczaliby się za-
    pewne do funkcjonariuszy policji, co chyba nie zrobiłoby najlepszego wrażenia...
    Praworządność jednak okazałam. Odczekawszy, ile było trzeba, zadzwoniłam do ma-
    jora Cezarego pod ten jego prywatny numer i powiadomiłam go o znalezieniu kaset, ja-
    dących właśnie do telewizji w celu skopiowania. Jeśli akurat był we własnym domu i je-
    śli miał żonę, ta żona powinna bardzo mnie znielubić. Nigdy jednak nie miałam cie-
    nia litości dla żon policjantów, domagających się od mężów regularnego trybu życia
    i punktualnego przybywania na posiłki. Było się wcześniej zastanowić, widziały gały, co
    brały...
    * * *
    yródło wiedzy, wspomagającej nasze scenariuszowe wysiłki, trysnęło nagle z zupeł-
    nie nieoczekiwanej strony. A nawet z dwóch.
    Zadzwoniła do mnie osoba, którą rzuciłam pięknemu Cezaremu na żer, głównie w ce-
    lu zrobienia na złość Bożydarowi. Była to, ściśle biorąc, Kasia, jego cioteczno-ciotecz-
    na albo stryjeczno-cioteczna siostrzenica, a możliwe nawet, że wnuczka. Usiłowałam
    kiedyś dojść stopnia pokrewieństwa, jakie ich łączyło, ale nigdy nie osiągnęłam suk- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl