• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    ra).
    51
    Z groźnym gestem odwrócił się, a John Ferrier usłyszał jeszcze skrzyp jego ciężkich kro-
    ków na żwirze dróżki.
    Wciąż siedział skamieniały, z łokciami wspartymi na kolanach, i rozmyślał, co i jak ma
    powiedzieć córce, gdy nagle poczuł na ramieniu jej delikatną rączkę. Uniósł oczy i zobaczył,
    że Lucy stoi przy nim. Od jednego spojrzenia na jej bladą, przerażoną twarzyczkę zrozumiał,
    że słyszała wszystko.
    – Musiałam słyszeć – odpowiedziała na nieme pytanie ojca. – Jego głos słychać było w
    całym domu. Och, ojcze, co teraz poczniemy?
    – Nie martw się – odrzekł przyciągając ją do siebie i czule głaszcząc szorstką dłonią jej ja-
    sne włosy. – Jakoś to będzie. Nie zechcesz chyba porzucić swego kochanego chłopca dla któ-
    regoś z tych drabów, prawda?
    Odpowiedziała mu cichym szlochem i lekkim uściśnieniem ręki.
    – Nie, oczywiście nie. Nie chciałbym słyszeć z twych ust innej odpowiedzi. To poczciwy
    chłopak i dobry chrześcijanin. Więcej wart od tych mormonów, mimo ich modłów i kazań.
    Jutro kilku ludzi jedzie do Nevady. Zawiadomię go więc, w jakich jesteśmy opałach. Jeśli go
    dobrze znam, przyleci szybciej niż błyskawica.
    Słowa te wywołały uśmiech na zapłakanej twarzyczce Lucy.
    – Gdy tu już będzie, potrafi znaleźć radę – powiedziała. – Ale boję się o ciebie. Ludzie
    mówią... opowiadają takie straszne rzeczy o tych, którzy się sprzeciwili woli proroka. Zawsze
    spotyka ich jakieś nieszczęście.
    – Myśmy się mu jeszcze nie sprzeciwili – odrzekł John. – Będziemy mieli czas się strzec,
    gdy do tego dojdzie. Mamy jeszcze cały miesiąc przed sobą. A w ostateczności zwiejemy z
    Utah.
    – Porzucić Utah!
    – Tak wypadnie.
    – Ale co z farmą?
    – Spieniężymy, co się da, a resztę zostawimy. Prawdę mówiąc, już nieraz o tym myślałem.
    Zbrzydło mi to ciągłe uginanie karku, jak oni to robią, przed tym ich przeklętym prorokiem.
    Jestem wolnym Amerykaninem i nie potrafię tego. I za stary jestem na naukę. Jeśli raz jeszcze
    wlezie nam w paradę, gotówem go poczęstować porządną porcją grubego śrutu.
    – Oni nie pozwolą nam wyjechać – zauważyła Lucy.
    – Zaczekamy na Jeffersona, a potem szybko to załatwimy. Tymczasem nie trap się, kocha-
    nie, i nie płacz. Bo gdy cię ujrzy taką zmartwioną, nigdy mi tego nie przebaczy. Nie ma się
    czego bać, bo i nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
    Pewny ton Johna Ferrier nie zdołał zwieść Lucy. Zauważyła, że jej przybrany ojciec tego
    wieczora niezwykle starannie zaryglował drzwi i uważnie oczyścił i nabił starą, zardzewiałą
    strzelbę, która wisiała na ścianie w jego sypialni.
    52
    XI. Wyścig o życie
    Nazajutrz po rozmowie z prorokiem mormonów John Ferrier udał się rankiem do Salt La-
    ke City. Odszukał tam swego znajomego, który jechał w góry Nevady i przez niego posłał
    wiadomość Jeffersonowi Hope. Szczegółowo powiadomił go o nieuchronnym niebezpieczeń-
    stwie wiszącym nad nimi i usilnie prosił o natychmiastowe przybycie. Załatwiwszy to ode-
    tchnął z ulgą i już w lepszym nastroju wybrał się w powrotną drogę.
    Podjeżdżając do domu zdziwił się na widok dwóch koni przywiązanych do słupów po bo-
    kach bramy. Ale jeszcze bardziej zdziwił go widok dwóch młodzieńców, którzy bez ceremo-
    nii rozgościli się w jego bawialni. Jeden z nich, o długiej, bladej twarzy, siedział wygodnie
    odchylony w fotelu na biegunach, z nogami opartymi o kominek. Drugi, młodzieniec o iście
    byczym karku i nalanych rysach nieokrzesanej twarzy, stał przed frontowym oknem, trzyma-
    jąc ręce w kieszeniach i gwiżdżąc jakiś znany psalm. Obaj skinęli głowami Ferrierowi na po-
    witanie, a ten, który siedział, zaczął rozmowę.
    – Możliwe, że pan nas nie zna. To jest syn starszego brata Drebbera, a ja nazywam się Jó-
    zef Stangerson. Razem z panem wędrowaliśmy przez pustynię, kiedy to Bóg wyciągnął dłoń i
    przyjął pana do swej prawdziwej owczarni.
    – Jak i przyjmie cały lud w naznaczonym czasie – odezwał się drugi nosowym głosem. –
    Boży młyn miele wolno, ale na drobny pył. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl