• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Wyszedł w zimną mgłę. Syrena na wyspie zawodziła
    w ciemności. To ostrzeżenie, pomyślał Jake.
    Na meczu w Corner Brook Jake starał się być nie-
    widoczny; a mimo to Daniel spostrzegł go niemal
    od razu. Nie zrobił żadnego gestu, ale grał z tak sza-
    leńczym lekceważeniem bezpieczeństwa, że Jake’owi
    82
    SANDRA FIELD
    serce stanęło w gardle. Grał też doskonale i dzięki jego
    wysiłkom drużyna wysoko wygrała.
    Jake zjadł obiad w jakimś fast-foodzie, zrobił zakupy
    i pojechał do zatoki. Obiecał Shaine, że wpadnie; od-
    kładał to przez cały dzień. Poszedł nawet odwiedzić
    Maggie i Marty’ego.
    Gdyby udał się prosto do Shaine, pewnie spotkałby
    Daniela. Czyżby się bał własnego syna?
    W ciągu dnia mgła się rozwiała. Żółty dom z zapalo-
    nymi światłami wyglądał pociągająco. Zapukał do ku-
    chennych drzwi. Shaine otwarła natychmiast, z twarzą
    bladą jak papier.
    – Myślałam, że to Padric – powiedziała.
    Wszedł do środka i objął ją, bo wyglądała, jakby lada
    chwila miała zemdleć.
    – Poszedł na polowanie dzisiaj o świcie – wyjaśniła.
    – Powiedział, że wróci po południu. Nie wrócił; właśnie
    go szukają.
    – Gdzie? – spytał zdecydowanie. – Masz latarkę?
    – Za domem Mulliganów jest szlak prowadzący do
    Black Lake, zwykle tam polował.
    – Gdzie Daniel?
    – Jeszcze nie... o, jest.
    Na widok Jake’a chłopiec zawahał się, po czym
    ruszył do wejścia. Shaine przepuściła go i pocałowała
    w policzek.
    – Patrick zaginął w lesie – powiedziała szybko.
    – Wszyscy go szukają. – Rozejrzała się błędnie po
    ganku. – Latarka – mruknęła. – Gdzie ona jest, Danielu?
    Chłopak znalazł ją od razu i podał matce.
    – Parę dni temu włożyłem nową baterię. Gdzie
    wujek Dev?
    CZŁOWIEK SUKCESU
    83
    – Ruszył na poszukiwania.
    – Pójdę mu pomóc.
    – Nie! – zawołała. – Jesteś za mały i idziesz jutro do
    szkoły.
    – Niech idzie ze mną – wtrącił się Jake.
    Shaine zwiesiła ramiona.
    – Okej. Jake, obiecaj, że nie spuścisz go z oczu.
    Powiedziałam, że zaczekam, aż znajdą Padrica.
    – W porządku. Słyszałeś, Danielu? Masz przyrzec,
    że nie odejdziesz ode mnie na krok.
    Chłopak spojrzał ponuro.
    – Zmienię buty – powiedział. – I wezmę sweter.
    – Danielu – powtórzył Jake spokojnie. – Nigdzie nie
    pójdziesz, póki mi nie odpowiesz.
    Jake nie miał zamiaru ustępować; gdyby to zrobił,
    straciłby wszelki autorytet. W końcu syn odpowiedział
    niechętnie:
    – Okej.
    – Dobrze. Idę do wozu, zaczekam na ciebie. – Szyb-
    ko, mocno objął Shaine. – Padric do północy będzie we
    własnym łóżku. Spróbuj się nie martwić.
    Chwilę później byli w drodze. Na polu Mulliganów
    stały zaparkowane wozy, strażnik leśny rozmawiał
    przez walkie-talkie.
    – Coś wiadomo? – spytał Jake.
    – Na razie nic. Przeczesali brzeg jeziora i Corkum’s
    Hills. Teraz jedna grupa idzie na zachód, druga na
    północ. Zna pan te lasy?
    – Wychowałem się w nich – odparł Jake. – Na
    wschód od jeziora jest jedno miejsce, gdzie często
    widywałem jelenie. – Pochylił się nad mapą rozłożoną
    na masce wozu. – Tutaj. Pójdziemy tam z Danielem.
    84
    SANDRA FIELD
    – Strażacy włączą syrenę, jeśli się znajdzie. Usły-
    szycie nawet w lasach.
    – Zgadzasz się, Danielu? – spytał syna. – Wiesz, że
    może się to okazać stratą czasu?
    Kiedy chłopak kiwnął głową, Jake ruszył przez pole
    równym tempem, które potrafił utrzymać przez wiele
    godzin. Przez lata drzewa urosły i podszycie się roz-
    pleniło, mimo to poznawał każdy załomek gruntu, każ-
    dą skałę i bagno.
    – Jest tam jaskinia – wyjaśnił synowi. – Nikomu
    o niej nie powiedziałem; być może Padric ją znajdzie.
    Daniel coś mruknął. Jake westchnął wgłębi duszy.
    Miał nadzieję, że wspólna wyprawa rozwiąże chłopcu
    język. Nie powinienem był wyjeżdżać stąd na tak długo,
    pomyślał setny raz. To moje miejsce. Gdybym wrócił
    wcześniej, wcześniej dowiedziałbym się o istnieniu
    syna. Ogarnęły go wyrzuty sumienia i poczucie straty.
    Gdyby tylko nie był taki uparty!
    Włączył latarkę i odszukał łożysko strumienia, któ-
    rym musieli się wspiąć na ostatnie wzgórze.
    – Już niedaleko – rzucił przez ramię. – Nieźle ci
    idzie jak na kogoś, kto całe popołudnie grał w hokeja. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl